niedziela, 3 stycznia 2010

Noworoczne postanowienia

Postrzegam swoje życie przez pryzmat rzeczy, których nie udało mi się zrobić.
Kilka dni temu zadałam P. pytanie, co udało się nam osiągnąć w 2009 roku. P. zaczął wyliczać:
1. Dokończyliśmy remont mieszkania i przeprowadziliśmy się.
2. Dostałaś awans w pracy.
3. Zaręczyliśmy się
4. Kupiliśmy nowy samochód
Wymienił chyba jeszcze kilka rzeczy, a mnie uderzyło, że przecież nie postrzegam tego roku jako specjalnie udanego. Tymczasem patrząc na to z boku, nie mam powodów do narzekania, ba – mogłabym mieć powody do zadowolenia.
Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego wciąż jestem niezadowolona z tego, co mam w życiu, dlaczego moim zdaniem poprzeczka jest zawsze za nisko. Być może wszystko bierze się z mojego strachu przed nudą. Kiedyś panicznie bałam się niezagospodarowanego czasu. Bałam się swojej bezradności w obliczu wolnych godzin. Zawczasu więc zaczęłam tworzyć rozbudowane listy rzeczy, które mogłabym zrobić – pozycji na liście musiało być więcej niż byłabym w stanie ogarnąć, tak abym miała możliwość wyboru.
W którymś momencie jednak okazało się, że lista stała się planem, a ja nie jestem w stanie mu sprostać. Nie wiem, kiedy tak się stało, prawdopodobnie, gdyby był to proces świadomy, mogłabym się mu jakoś przeciwstawić.
Chciałabym więc n Nowym Roku nie tworzyć rozwlekłych list – skupić się na tym, co udało mi się zrobić, nie na tym, czego jeszcze nie osiągnęłam.
Być może jednak problem tkwi gdzie indziej. Z jednej strony jestem zadowolona ze swojego wieku, bo mam wrażenie, że wraz z wiekiem przybywa mi doświadczenia – w żadnym momencie mojego życia nie chciałam się cofnąć w czasie, wrócić do jakiegoś okresu życia (chyba, że z obecnym stanem wiedzy), z drugiej strony… cały czas gdzieś z tyłu głowy tkwi przeświadczenie, że czas ucieka, a ja powinnam go lepiej wykorzystywać. Niezadowolenie z siebie może być bodźcem rozwoju…?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz