czwartek, 31 marca 2016

Dwa lata i jedno dziecko później.
Natalka ma już 10 miesięcy. Jest najkochańszą dziewczynką pod słońcem. Oczywiście.
Odkąd skończyła pół roku przyzwyczajam się do myśli, że będę musiała wrócić do pracy. I wcale mi z tą myślą dobrze nie jest. Owszem, czasem mam dość tego 24-godzinnego dyżuru przy dzieciach, tego nieustającego hałasu, bałaganu, nosów i pup do podcierania, tego "no zjedz jeszcze łyżeczkę", "uważaj, bo spadniesz" - ale są to naprawdę króciutkie chwile. Potem łagodnie i płynnie zanurzam się w chaosie, rozdaję pocałunki, podnoszę porozrzucane zabawki, gotuję zupę, wstawiam pranie, rysuję, ubieram na spacery, gram w piłkę, buduję tory z lego... I gdy wrócę do pracy będzie mi tego bardzo bardzo brakować. W ogóle zauważam zasadniczą różnicę w swoim podejściu do powrotu do pracy po urlopie z Frankiem i teraz. Wtedy już bardzo chciałam wrócić. Oczywiście, potem cierpiałam katusze będąc w biurze, a gdy wracałam do domu czasami chciało mi się płakać, że Franek siedzi z nianią, a ja stoję w głupim korku i tracę czas na sprawy mało istotne. Niemniej jednak wiedziałam, że chcę urodzić jeszcze jedno dziecko i że nadejdzie moment, że będę mieć dla niego więcej czasu. Teraz mam świadomość, iż to najprawdopodobniej ostatnia okazja do tak intensywnego bycia razem z dziećmi. Im bliżej końca urlopu macierzyńskiego, tym mam więcej powodów, aby wziąć choć troszkę wychowawczego. Miałam wracać w czerwcu, ale wrócę w połowie sierpnia. I gdybym mogła, zostałabym z nimi jeszcze dłużej. Coraz częściej uświadamiamy sobie z Przemkiem, że ten czas, kiedy dzieci tak bardzo nas potrzebują, minie bardzo szybko. Teraz jeszcze jesteśmy im niezbędni do rozwiązania każdego problemu, przyłażą do nas w nocy, chcą "na rączki", "na kolanka", a najfajniejszy dla nich czas to ten, który spędzają z nami. Za chwilę (i naprawdę będzie się wydawało, że to trwało chwilę) wejdą w swój świat.

Wczoraj rozmawiałam ze swoją nową szefową. Na razie nie umiem jej jeszcze rozgryźć i mam pewne obawy, że będzie mniej konkretnie niż z poprzednim szefem, ale K. sama zaproponowała, żebym podeszła do swoich godzin pracy elastycznie. I mogę pracować z domu, kiedy będę chciała/potrzebowała. Zobaczymy, jak będzie to wyglądać w praktyce.

poniedziałek, 31 marca 2014

Walka o przetrwanie

Sobotnie popołudnie. Idziemy do knajpy coś zjeść. My, czyli teściowie, mąż, syn i ja. Jest już ciepło, w powietrzu czuć wiosnę, listki się zielenią. Sielanka. Idziemy, idziemy... Bo chociaż mieszkamy w centrum, to w promieniu 2 km panuje jakaś restauracyjno-kawiarniana pustka. Dzieć, po tym, jak przebolał, że jedzie spacerówką, a nie parasolką, zaaferowany pokazuje paluchem każdego pieska, tramwaj, auto... Co chwila wydobywa z siebie głębokie "Ooooo!"
Trudno nam osiągnąć porozumienie, co do tego, którą knajpę wybrać, ale przecież jesteśmy ludźmi kulturalnymi (ja to nawet kulturoznawstwo studiowałam...), więc kłócić się nie będziemy. Dotarliśmy do knajpy, którą wybrał teść. Wolne miejsca są, ale na ścianie na ogromnym ekranie wyświetlany jest mecz, a synuś jako dziecko wychowywane na razie bez telewizora przejawia wybitne zainteresowanie ruchomymi obrazkami. Wybór odpada. Szukamy dalej. W końcu lądujemy we włoskiej knajpce, gdzie podają najlepszą pizzę w okolicy. Teściowie na początku nastawieni są nieco sceptycznie, bo ścisk, bo pizza, ale w końcu siadamy przy stoliku, który szczęśliwie się zwolnił, a za nami już ustawia się kolejka oczekujących. A teraz krótka lista tego, co zrobił syn, w porządku mniej więcej chronologicznym:
  • przewraca wazonik, który stoi na stoliku obok i wylewa z niego wodę
  • zrzuca swojego buta
  • karmiony zupą - kremem z pomidorów - wypluwa część na stolik i wkłada w to rękaw
  • karmiony pizzą, żuje, żuje, a co jakiś czas wypluwa
  • podskakuje w krzesełku do karmienia, jakby chciał odlecieć
  • zaczepia wszystkich wokół: podchodzi do gości przy innych stolikach i uśmiecha się zaczepnie, próbuje dostać w swoje brudne rączki kask motocyklowy gościa, który siedzi obok, łapie kelnerkę za rękę i puszcza do niej oczko
  • kiedy dostaje kredki i kolorowankę, próbuje zjeść kredki (niesmaczne), więc maże po kartce (razem z nami)
  • spacerując po knajpie zauważa przy wejściu ogromne donice wysypane białymi kamyczkami, które natychmiast ładuje sobie do buzi (potem oczywiście wypluwa...)
Uff... Prztrwaliśmy. Na szczęście pizza była jak zwykle pyszna, a na deser zamówiliśmy sobie tort bezowy i pralinkowy. Biedny Franek,nie dość, że telewizji nie ogląda, to jeszcze słodyczy nie je.

*****
Wczoraj na FB w grupie matek, którą czasami podczytuję, jedna zadała pytanie: "Dziewczyny, czy są wśród Was takie, które w rodzinie 2+1 muszą przeżyć za 1500 zł miesięcznie?" No i posypały się komentarze, bardzo dużo komentarzy - 1500 miesięcznie na 3 osoby to dla niektórych wypas. Czasem to jest 1200 na 3, czasem 1600 na 5. 1000 na 2 i 500 zł kredytu do spłaty miesiąc w miesiąc.

Większość moich problemów to nawet nie problemiki, ani problemusie.

piątek, 28 marca 2014

czas wolny

Odkąd zostałam mamą, pojęcie wolnego czasu jest mi całkiem obce. Od ponad roku tylko raz zdarzyło mi się usiąść w ciągu dnia z książką w fotelu i po prostu poczytać... Do kina w ciągu tego czasu wybraliśmy się 2 razy. Nie bardzo potrafię sobie przypomnieć, jak to było przed urodzeniem Franka, co robiłam z taką ogromną ilością wolnego czasu...
Żeby nie było wątpliwości - macierzyństwo to doświadczenie totalne, nie chcę wracać do stanu sprzed. Kombinuję tylko, jak by tu uszczknąć od czasu do czasu kilka godzin dla siebie. I - co ważniejsze - nie mieć z tego powodu wyrzutów sumienia.

czwartek, 8 marca 2012

A jeśli

Kilka dni temu sąsiedzi poprosili nas o małą przysługę - żebyśmy przez 3 dni z rzędu popilnowali ich kilkumiesięcznej córeczki. On jest w delegacji, ona musi wyjść z psem. Oczywiście - odparliśmy. Wczoraj więc odebrałam od sąsiadki malutką Milenkę. Nie płakała przez pierwsze dwie i pół minuty. Potem zaczęła tak krzyczeć, że aż na mnie zwymiotowała. Przemek prawie od razu zamknął się w łazience. A ja chodziłam z nią po domu, próbowałam pokazywać jej różne rzeczy, zmieniać pozycje, bujać ją, kołysać... Ale ona tylko płakała coraz bardziej. Czułam się bezsilna.
Zaczęłam się zastanawiać, co będzie, jeśli któregoś dnia będziemy mieli nasze dziecko, a ja nie będę potrafiła się nim zająć. Jeśli nie będę potrafiła odgadnąć lub dać mu tego, czego będzie potrzebowało: wystarczająco dużo miłości, zrozumienia, ciepła, ale i kręgosłupa moralnego, wyzwań, zadań. Przeraziło mnie to, ten ogrom odpowiedzialności.
Myślę o rzeczach, o których nie mam bladego pojęcia.

środa, 29 lutego 2012

pragnienie

Coś miało się wydarzyć, był jakiś plan, ale spalił na panewce.
Skrzynka mailowa jest pusta, a tak bardzo chciałabym zobaczyć w niej wiadomość.
Czekałam na dobre wieści, a one okazały się średnie.
To jeden z tych dni, kiedy miało być bardzo dobrze, a jest tak sobie. Nawet trochę gorzej niż przeciętnie. Nie przydarzył się żaden wielki smutek, ani żadna wielka radość. I niby tak jest dobrze, ale tak bardzo potrzebowałabym, żeby ktoś ze mną porozmawiał...

niedziela, 26 lutego 2012

od środka

Czasem jest tak, że dzień, który zapowiada się bardzo dobrze albo przynajmniej nieźle, nagle rozpada się i psuje, a powody takiego zwrotu są niezrozumiałe. Z pozoru nic się nie wydarza, ale przestaje ci się chcieć i popadasz w apatię. Wszystko, na co do tej pory patrzyłeś z nadzieją, przestaje być doskonałe, i pojawia się pewność, że to nie zadziała. Właściwie dziwisz się sobie, że wcześniej tego nie zauważyłeś.
Może to tak, jak z dojrzałym owocem - kiedy osiąga najpełniejszy smak, soczystość, kolor, niepostrzeżenie zaczyna się psuć. Wygląda jeszcze całkiem nieźle, ale kiedy po niego sięgniesz, poczujesz, że od środka zaczął gnić.

Jestem sama w domu i próbuję uratować ten dzień przyglądając się jemu i sobie trochę z boku. Pogrążam się w swojej kuchennej medytacji. Lubię gotować, bo gotowanie daje szybki efekt. Wkładam w to pewien wysiłek, ale po paru chwilach albo godzinach otrzymuję potrawę, która rozgrzeje żołądek i na chwilę chociaż uszczęśliwi nie tylko mnie, ale i tego, z kim jem.
Lubię obierać warzywa - z tego samego powodu. W kilka minut są czyste i gotowe, by stać się częścią jakiegoś dania. Lubię zapach warzyw na swoich dłoniach, nie przeszkadza mi, że jeszcze po kilku godzinach pachną selerem albo cebulą i czosnkiem.
Teraz gotuję rosół. Dodałam przyprawy: dwa ziarenka ziela angielskiego, kilka pieprzu, jeden laurowy listek i kilkanaście kuleczek kolendry. A teraz pozwalam, żeby czas zrobił swoje.

***
Od środka, bo nie jestem w stanie podjąć opowieści w momencie, w którym ją przerwałam.
Tak, spadł w końcu śnieg i zrobiło się lepiej. A potem dostaliśmy cudowny prezent, który jednak dany nam był tylko na chwilę. Nigdy nie przypuszczałam, że przez zaledwie kilka dni, można się tak zżyć z myślą (?), pewną wersją przyszłości (?), że gdy ona znika, wszystko wokół jest zmienione. I nie udaje się tak po prostu zapomnieć.
A potem znów spadł śnieg i przykrył wszystko grubą warstwą białego puchu.

niedziela, 15 stycznia 2012

different kind of blue

Sama nie wiem, co się ze mną dzieje. Kilka miesięcy temu (potrafię dokładnie określić czas, kiedy to się stało) ogarnął mnie smutek. Jakbym wdepnęła na grząski teren - zapadam się coraz głębiej i nie potrafię wypłynąć.
***
Próbowałam z nim walczyć na różne sposoby. Filmy, książki, długie spacery, muzyka, zakupy... pozostawiały mnie z mniejszym lub więkkszym poczuciem pustki. W sumie najbardziej pomaga mi gotowanie. Najlepiej rzeczy, których nie przyrządzałam wcześniej: pierogi ze szpinakiem i fetą, pierogi z serem i gruszką, kluski leniwe, pad thai, karkówka w sezamie, sałatka z pieczonych buraków z orzechami, zupa krem marchewkowo-porowa, chleby, ciasto migdałowe, owoce zapiekane pod owsianą kruszonką... Gotowanie na chwilę unieważnia mój stan, pozwala złapać oddech. Mam teraz zamrażarnik pełen dań gotowych do odgrzania.
***
Potem pomyślałam, że kiedy spadnie śnieg i przykryje wszystko bielą, zrobi mi się lepiej.
Śnieg spadł. Czekam.