poniedziałek, 18 kwietnia 2011

podróż

doleciałam.
widok z okna:
gdy podejdę do okna słyszę zapowiedzi pociągów.

niedziela...


sobota, 16 kwietnia 2011

Reakcja łańcuchowa

Sprzątanie to reakcja łańcuchowa. Zaczęło się jak zwykle niewinnie – od porannego prania. Zauważyłam, że pralka jest pochlapana, więc zaczęłam ją wycierać. Ponieważ nasza pralka jest pod blatem w kuchni, to aby nasypać proszku musimy wyciągać cały pojemnik na detergenty i dzięki temu mogę sobie obejrzeć miejsce zazwyczaj dla wzroku niedostępne  (to naprawdę niesamowite, ile syfu się tam tworzy) – zaczęłam więc czyścić pralkę od środka. W tym momencie przyszedł P. i stwierdził, że przydałoby się również umyć podłogę przy pralce, za maskownicą. Fakt. Ściągnęliśmy więc maskownicę. „Szykuje się grubszy projekt” podsumował mój Mąż, gdy zobaczyliśmy warstwę kurzu na podłodze. Ok. więc odkurzacz. Szmata do podłogi. Przy okazji postanowiłam zrobić porządek w dwóch szafkach kuchennych, co wiązało się z wyjęciem wszystkiego, umyciem, itd. Potem przypomniałam sobie, że od dłuższego czasu chciałam porządnie  wyczyścić listwy przypodłogowe.  Gdy już to zaczęłam robić, to pomyślałam, że właściwie należałoby też umyć ściany w kuchni i przedpokoju, tam, gdzie są najbardziej narażone na obijanie. Jak szorowałam przedpokój, to zauważyłam, że powinnam też zrobić to samo w sypialni przy szafie… P. powstawiał też do zmywarki wszystkie kieliszki, jakie ostatnio kupiliśmy w Almi Decor. To wymogło na nas kolejny ruch –uporządkowanie kredensu, który przechowuje prawie całe nasze szkło i zastawy… I tak zrobiła się czwarta po południu.

środa, 13 kwietnia 2011

Smutek nie zawsze ma kolor deszczowego dnia - tak jak dziś - i nie zawsze jest w nim zmęczenie, ono tylko czasem mu towarzyszy – jak dziś. Ale zawsze jest obecne uczucie zaciskającego się gorsetu. Problemy z zaczerpnięciem oddechu. Wszystko wokół zwalnia. Przyglądam się upływającym sekundom, które do tej pory uciekały zbyt szybko, abym je zauważała.

wtorek, 12 kwietnia 2011

I feel almost nothing

Kiedyś było tak, że muzyka, przedmioty, jakieś widoki i różne inne rzeczy wywoływały we mnie słowa. A właściwie najpierw wrażenia, które musiałam – miałam nieodpartą potrzebę – zamieniania na słowa. A teraz to wszystko muszę sama wywoływać z głowy. Nie czuję prawie nic.


Może tak właśnie pożegnałam egzaltację.

A może przyjmuję codziennie tyle bodźców, że gdybym miała na wszystko reagować, byłabym jednym wielkim nabrzmiałym neuronem. I najpierw muszę to sobie w głowie poukładać, a dopiero potem powiedzieć, zapisać. Mam nałożony auto-filtr.

piątek, 8 kwietnia 2011

wizyty

Jutro jedziemy do Łodzi. Obiecałam Dziadkom, że upiekę im ciasto drożdżowe. Ponieważ zależy mi na tym, żeby było świeże jeszcze w niedzielę, zaczęłam przekopywać internet w poszukiwaniu przepisów. W końcu zdecydowałam się na przepis z książeczki o drożdżowych wypiekach stojącej na półce w kuchni. Zdecydowałam się na niego, a dopiero po wykonaniu pierwszych kroków zorientowałam się, że ta procedura jest nieco dziwna... Otóż, trzeba rozpuścić cukier i masło podgrzewając je razem z mlekiem, potem przesudzić i ubić masę (??) z jajkami. Dodać drożdże i zostawić na całą noc. Bez mąki. Wróciłam do internetu i zaczełam szukać podobnego przepisu, uwiarygodnionego doświadczeniem jakiegoś bloggera. Nie znalazłam. Zaczęłam kombinować. Może by tak jednak dodać trochę mąki? Ale wtedy nigdy się nie przekonam, czy przepis jest faktycznie dobry... Teraz popijam czerwone chilijskie i nabieram zaufania do tej dziwnej receptury. Tyle że płyn, który ma być masą, nijak nie chce ostygnąć. Po upływie godziny nadal jest gorący. Jednak z każdym łykiem wina jestem coraz bardziej spokojna. Hm.
Z rozpędu obiecałam też ciasto Mamie. Najwyżej będzie podwójna, spektakularna klapa...

Żona do Męża, Mąż do Żony

Nocny komunikat do Męża wyjeżdżającego wcześnie rano w delegację.

wtorek, 5 kwietnia 2011

godzina 16.00, środek miasta

Lubię czasem móc pochodzić po mieście w porze, kiedy normalnie jestem jeszcze w ferworze pracy. Dziś około 16. skończyłam seminarium w centrum. Mimo iż miałam ze sobą laptopa, aparat fotograficzny i ciężką torebkę, postanowiłam się przejść i zajrzeć po drodze do kilku sklepów. Pod koniec mojej wędrówki ręce wyciągnęły mi się do samej ziemi, ale co tam! Udało mi się kupić torebkę! Już od jakiegoś czasu szukałam czegoś mniejszego. Mam nadzieję, że zmobilizuje mnie to do noszenia mniejszych "ładunków". Poza tym, jeśli torba jest wystarczająco duża, to mam nieładny zwyczaj chowania do niej laptopa, co nie służy ani torbie, ani laptopowi...
Kiedy doszłam do domu udało mi się jeszcze skorzystać z pięknego popołudniowego światła. A teraz przy lampce wina nadganiam maile...






niedziela, 3 kwietnia 2011

spacerrrr!

Wiosna. Czuję to, już za tydzień- dwa wszystko będzie zielone, a ja jak co roku przegapię moment rozkwitania pąków... :)
Byliśmy dziś na super długim spacerze - jak mi czegoś takiego brakowało!!! Dotleniłam sobie chyba każdą komórkę mózgu. A tak w ogóle to prawie wszyscy warszawiacy wylegli na ulice. Takie tłumy jak na jakiejś demonstracji :)
Zrobiliśmy sobie przerwę na kawę w Qchni Artystycznej i to był najgorszy element spaceru. Jest taki moment w życiu niektórych knajp, kiedy z właścicieli uchodzi powietrze i już im się nie chce doglądać interesu jak dawniej, więc przedsięwzięcie traci impet i całość zaczyna się staczać jak po równi pochyłej. Obsługa marna - na wszystko trzeba było czekać absurdalnie długo - na przyjęcie zamówienia, na realizację zamówienia, na rachunek, a potem na czytnik kart... Do latte za 12 zł nie było brązowego cukru. A mama Przemka nie dostała słomki do swojego koktajlu (22 zł) bo słomki się skończyły... Stosunek jakości do ceny naprawdę niekorzystny. I to niby nic wielkiego - zatrzymaliśmy się na kawę, i nie spodziewałam się, że tak to wszystko można popsuć.

Ale dosyć narzekania. Idę spać, bo jutro czeka mnie dużo pracy. Nowy zaczął. Nie jestem przyzwyczajona, żeby zadaniować kogoś jeszcze oprócz siebie samej. Ale trzeba się nauczyć...