piątek, 8 kwietnia 2011

wizyty

Jutro jedziemy do Łodzi. Obiecałam Dziadkom, że upiekę im ciasto drożdżowe. Ponieważ zależy mi na tym, żeby było świeże jeszcze w niedzielę, zaczęłam przekopywać internet w poszukiwaniu przepisów. W końcu zdecydowałam się na przepis z książeczki o drożdżowych wypiekach stojącej na półce w kuchni. Zdecydowałam się na niego, a dopiero po wykonaniu pierwszych kroków zorientowałam się, że ta procedura jest nieco dziwna... Otóż, trzeba rozpuścić cukier i masło podgrzewając je razem z mlekiem, potem przesudzić i ubić masę (??) z jajkami. Dodać drożdże i zostawić na całą noc. Bez mąki. Wróciłam do internetu i zaczełam szukać podobnego przepisu, uwiarygodnionego doświadczeniem jakiegoś bloggera. Nie znalazłam. Zaczęłam kombinować. Może by tak jednak dodać trochę mąki? Ale wtedy nigdy się nie przekonam, czy przepis jest faktycznie dobry... Teraz popijam czerwone chilijskie i nabieram zaufania do tej dziwnej receptury. Tyle że płyn, który ma być masą, nijak nie chce ostygnąć. Po upływie godziny nadal jest gorący. Jednak z każdym łykiem wina jestem coraz bardziej spokojna. Hm.
Z rozpędu obiecałam też ciasto Mamie. Najwyżej będzie podwójna, spektakularna klapa...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz