czwartek, 8 marca 2012

A jeśli

Kilka dni temu sąsiedzi poprosili nas o małą przysługę - żebyśmy przez 3 dni z rzędu popilnowali ich kilkumiesięcznej córeczki. On jest w delegacji, ona musi wyjść z psem. Oczywiście - odparliśmy. Wczoraj więc odebrałam od sąsiadki malutką Milenkę. Nie płakała przez pierwsze dwie i pół minuty. Potem zaczęła tak krzyczeć, że aż na mnie zwymiotowała. Przemek prawie od razu zamknął się w łazience. A ja chodziłam z nią po domu, próbowałam pokazywać jej różne rzeczy, zmieniać pozycje, bujać ją, kołysać... Ale ona tylko płakała coraz bardziej. Czułam się bezsilna.
Zaczęłam się zastanawiać, co będzie, jeśli któregoś dnia będziemy mieli nasze dziecko, a ja nie będę potrafiła się nim zająć. Jeśli nie będę potrafiła odgadnąć lub dać mu tego, czego będzie potrzebowało: wystarczająco dużo miłości, zrozumienia, ciepła, ale i kręgosłupa moralnego, wyzwań, zadań. Przeraziło mnie to, ten ogrom odpowiedzialności.
Myślę o rzeczach, o których nie mam bladego pojęcia.

środa, 29 lutego 2012

pragnienie

Coś miało się wydarzyć, był jakiś plan, ale spalił na panewce.
Skrzynka mailowa jest pusta, a tak bardzo chciałabym zobaczyć w niej wiadomość.
Czekałam na dobre wieści, a one okazały się średnie.
To jeden z tych dni, kiedy miało być bardzo dobrze, a jest tak sobie. Nawet trochę gorzej niż przeciętnie. Nie przydarzył się żaden wielki smutek, ani żadna wielka radość. I niby tak jest dobrze, ale tak bardzo potrzebowałabym, żeby ktoś ze mną porozmawiał...

niedziela, 26 lutego 2012

od środka

Czasem jest tak, że dzień, który zapowiada się bardzo dobrze albo przynajmniej nieźle, nagle rozpada się i psuje, a powody takiego zwrotu są niezrozumiałe. Z pozoru nic się nie wydarza, ale przestaje ci się chcieć i popadasz w apatię. Wszystko, na co do tej pory patrzyłeś z nadzieją, przestaje być doskonałe, i pojawia się pewność, że to nie zadziała. Właściwie dziwisz się sobie, że wcześniej tego nie zauważyłeś.
Może to tak, jak z dojrzałym owocem - kiedy osiąga najpełniejszy smak, soczystość, kolor, niepostrzeżenie zaczyna się psuć. Wygląda jeszcze całkiem nieźle, ale kiedy po niego sięgniesz, poczujesz, że od środka zaczął gnić.

Jestem sama w domu i próbuję uratować ten dzień przyglądając się jemu i sobie trochę z boku. Pogrążam się w swojej kuchennej medytacji. Lubię gotować, bo gotowanie daje szybki efekt. Wkładam w to pewien wysiłek, ale po paru chwilach albo godzinach otrzymuję potrawę, która rozgrzeje żołądek i na chwilę chociaż uszczęśliwi nie tylko mnie, ale i tego, z kim jem.
Lubię obierać warzywa - z tego samego powodu. W kilka minut są czyste i gotowe, by stać się częścią jakiegoś dania. Lubię zapach warzyw na swoich dłoniach, nie przeszkadza mi, że jeszcze po kilku godzinach pachną selerem albo cebulą i czosnkiem.
Teraz gotuję rosół. Dodałam przyprawy: dwa ziarenka ziela angielskiego, kilka pieprzu, jeden laurowy listek i kilkanaście kuleczek kolendry. A teraz pozwalam, żeby czas zrobił swoje.

***
Od środka, bo nie jestem w stanie podjąć opowieści w momencie, w którym ją przerwałam.
Tak, spadł w końcu śnieg i zrobiło się lepiej. A potem dostaliśmy cudowny prezent, który jednak dany nam był tylko na chwilę. Nigdy nie przypuszczałam, że przez zaledwie kilka dni, można się tak zżyć z myślą (?), pewną wersją przyszłości (?), że gdy ona znika, wszystko wokół jest zmienione. I nie udaje się tak po prostu zapomnieć.
A potem znów spadł śnieg i przykrył wszystko grubą warstwą białego puchu.

niedziela, 15 stycznia 2012

different kind of blue

Sama nie wiem, co się ze mną dzieje. Kilka miesięcy temu (potrafię dokładnie określić czas, kiedy to się stało) ogarnął mnie smutek. Jakbym wdepnęła na grząski teren - zapadam się coraz głębiej i nie potrafię wypłynąć.
***
Próbowałam z nim walczyć na różne sposoby. Filmy, książki, długie spacery, muzyka, zakupy... pozostawiały mnie z mniejszym lub więkkszym poczuciem pustki. W sumie najbardziej pomaga mi gotowanie. Najlepiej rzeczy, których nie przyrządzałam wcześniej: pierogi ze szpinakiem i fetą, pierogi z serem i gruszką, kluski leniwe, pad thai, karkówka w sezamie, sałatka z pieczonych buraków z orzechami, zupa krem marchewkowo-porowa, chleby, ciasto migdałowe, owoce zapiekane pod owsianą kruszonką... Gotowanie na chwilę unieważnia mój stan, pozwala złapać oddech. Mam teraz zamrażarnik pełen dań gotowych do odgrzania.
***
Potem pomyślałam, że kiedy spadnie śnieg i przykryje wszystko bielą, zrobi mi się lepiej.
Śnieg spadł. Czekam.

piątek, 6 stycznia 2012

flanelowa koszula

Stary rok skończył się marnie, a nowy nie zaczął lepiej. Wchodzę w niego bez żadnych postanowień. Jak zwykle. Nie wiem, czy to, że nigdy nie dałam się zwieść symbolizmowi "początku", zaczynania "od nowa", było dojrzałością czy przedwczesnym cynizmem.
Ostatnio dużo smutku, zwątpienia, rezygnacji... Nieporozumień.

****
Kilka dni temu odbierałam książki w Merlinie. Obsługiwała mnie pani we flanelowej koszuli. Ubranie miękko układało się na jej ciele. Z szyi zwisał jakiś wisiorek, ciemne włosy luźno okalały twarz i ramiona. Niespiesznie poszła na zaplecze i przyniosła moje książki. Niespiesznie - w tym, co piszę, nie ma cienia pejoratywnego zabarwienia. Uderzyło mnie to, kiedy tak stałam przy ladzie - ta zmiana. W pracy staram się wszystko wykonać dwa razy szybciej niż inni, zrobić więcej, być już dziś tam, gdzie mam się znaleźć jutro. A ta pani, po prostu poszła powoli na zaplecze, przyniosła moje książki, przyjeła płatność - wszystko to ze świadomością, że jeśli wykona te czynności o 10 sekund szybciej, to niczego to nie zmieni.
Pozazdrościłam jej tego.