piątek, 28 sierpnia 2009

wtorek, 25 sierpnia 2009

23.47. zmęczenie

Wróciłam do domu około dziewiątej wieczorem. Chciałam jeszcze popracować, ale usiadłam na kanapie i przez 2 godziny nie mogłam wstać - oglądałam telewizję skacząc po kanałach.
Teraz lezę juz w łózku.
Urlop minął szybko. Jak zwykle. Z powrotem jestem zmęczona.

3 sceny. 1 osobny wnisek. 21.08.2009

1. Poranek, pora śniadania. Zjeżdżam windą na poziom 1. Metalowe drzwi rozsuwają się i oślepia mnie biel marmurowej posadzki, od której odbija się światło słoneczne. Po lewej, za szklanymi drzwiami ogród i dalej plaża. Lato. Wszystko na wyciągnięcie ręki.
2. Popołudnie, plaża. Zanurzam się w wodzie. Morze jest ciepłe, spokojne i przynosi ulgę od upału. Słońce już tak nie razi w oczy, delikatnie kładzie się na rozkołysanej powierzchni. Obracam się na plecy, ramiona wyrzucam na boki i pozwalam wodzie się unosić. Patrzę w niebo – jest idealnie niebieskie, ani jednej chmurki. Odchylam głowę do tyłu – mogłabym przysiąc, że słyszę, jak pod wodą przesypują się moje rozpuszczone włosy. To prawdopodobnie najszczęśliwsza chwila tego dnia.
3. Wieczór. Około dziesiątej. Termometr wskazuje 36 stopni C. Idę na molo. Wieje łagodny wiatr – jakby ktoś włączył suszarkę do włosów z ciepłym strumieniem powietrza. Moje ciało absorbuje to ciepło. Dość zachłannie. Koniec molo nie jest zagrodzony żadną barierką, można wskoczyć prosto do wody. Tak jak poprzedniego wieczoru, siadam w pierwszym rzędzie leżaków. Pasiaste materace są lekko wilgotne. Przede mną morze, kilka zakotwiczonych łódek, a wyżej usiane setkami gwiazd niebo. Próbuję przypomnieć sobie nazwy i kształty gwiazdozbiorów, łączę gwiazdy niewidzialnymi krawędziami – nieźle mi idzie, odkrywam gwiazdozbiór żyrafy… Przychodzi P. Zasypiamy na leżakach.
4. Wszystko jest kwestią praktyki. Nawet przyjemność.

17.08.2009 ponad



Jeszcze wczoraj nie mogłam uwierzyć w to, że jedziemy na wakacje.
A teraz jestem. Grają cykady. Jest gorąąąąco… Wyłączam w hotelowym pokoju klimatyzację, bo cały rok tęskniłam za tą temperaturą.
Zaraz po zalogowaniu się w hotelu wrzucamy na siebie stroje kąpielowe i idziemy na plażę. Woda w morzu ciepła. Można by w niej spędzić cały dzień. Potem kładziemy się na leżakach i zasypiamy.
Pokój, hotel i ogród wyglądają tak, że nawet P., który zawsze znajdzie jakiś powód do narzekań, nie ma się do czego przyczepić. Co jest raczej niebywałe. „Ojej życie nagle straciło sens, a Twoja cała osobowość zaczyna się rozpadać” dokuczam mu.
W hotelu 90% gości stanowią Rosjanie. Kolacja przypomina łudząco rewię mody. Prawie wszystkie Rosjanki chodzą w szpilkach. Na takich cie-niu-sień-kich obcasach. Szpilki są złote, srebrne albo czarne. Te, które nie noszą szpilek, chodzą w sandałach z wysokimi cholewami - tak, w sandałach z wysokimi skórzanymi cholewami. Niektóre młode Rosjanki są piękne, jak ta, którą zobaczyłam w jadalni, o której natychmiast pomyślałam, że nawet jeśli ma jakieś wady, to i tak jej uroda wszystkie te wady przyćmiewa. Posągowa uroda. Kobiece kształty, po których spływała długa, bardzo długa chabrowa bawełniana sukienka. Znów – niebotyczne szpile. Jasne, niefarbowane włosy upięte wysoko, co sprawiało, że niebieskie oczy wydawały się lekko skośne. I słowiańskie kości policzkowe, opięte opaloną skórą. Takim kobietom faceci wybaczają wszystkie błędy. Prawdopodobnie.
Na kolacji objedliśmy się jakbyśmy przez tydzień nie widzieli jedzenia (co w moim przypadku nie jest dalekie od prawdy). Potem z ciężkimi brzuchami poszliśmy na spacer po plaży i ogrodzie – weszliśmy do części, w której znajdują się apartamenty. Słowo apartament nie do końca opisuje to miejsce – każdy z nich jest samodzielnym domem otoczonym własnym ogrodem – jak widać nie zabezpieczonym. Tarasy, balkony, ogromne pokoje, w których na ścianach wiszą obrazy w grubych ramach, lampy rzucają dyskretne światło, a fotele prowokują do tego, by się w nich zapaść. Jakaś para jadła kolację. Kobieta w białym szlafroku stała przy stole. W kuchni, na granitowym blacie stały w wazonie świeże lilie.
Gdzieś z tyłu głowy czaiła się myśl, że to wszystko jest aż za bardzo. Że jest ponad oczekiwania.
Ale dość szybko przyzwyczajam się do luksusu. Bardzo szybko.

piątek, 14 sierpnia 2009

Ta noga tam jest

Sobotni poranek. Śpię. Obracam się na łóżku i trącam jego nogę. Pierwszy przebłysk świadomości. Jest. Śpi.
Słońce zaczyna przedzierać się przez grube zasłony.
Bezpieczeństwo.
Pierwszy dzień urlopu.
Przez chwilę jestem najszczęśliwszą osobą w Warszawie. A przynajmniej w naszej kamienicy.

czwartek, 13 sierpnia 2009

jestem taka zmęczona...

Przez cały dzień mówiłam tyyyle… i słuchałam tyyyle… że teraz nie mam już absolutnie nic do powiedzenia.

wtorek, 11 sierpnia 2009

Wracałam dziś wieczorem do domu – była ósma. Już zaczęło się ściemniać. Wcześniej, bo dzień był pochmurny. Pierwszą moją myślą było, że jednak już idzie jesień. Szczyty Intraco i Mariottu tonęły w chmurze (?), mgle (?). Moja ulubiona pora dnia . Magic hour.
Nie wiem czemu przypomniałam sobie taką scenę: jadę mostem Siekierkowskim, jest ciemno, ulice błyszczą się od deszczu i świateł, słucham radia, a wszystkie piosenki o miłości są o nas. To chyba było tuż przed tym jak wprowadziłam się do P.

Potem pomyliłam trasę, miałam wyciągnąć pieniądze z bankomatu, w końcu nie wyciągnęłam. Zatrzymałam się na poboczu i słuchałam Prince'a w radio PIN. W końcu wróciłam do domu.
Jestem zmęczona.

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

ręka do góry, kto zasłabł na fotelu dentystycznym i nie lubi robić porządku w torebce...

Ktoś, kto lubi jeść, naprawdę cierpi, gdy od rana miał w ustach tylko jeden, (przeterminowany…) jogurt, znaleziony gdzieś w czeluściach lodówki w pracy. Nie byłam jednak w stanie domknąć szczęki, co skutecznie pacyfikowało mój głód. Udało mi się umówić do dentysty na 16.30. Poszłam, opowiedziałam jej swoją historię, a ona zajrzała mi do buzi, pokręciła głową i powiedziała: „Ojej, jak brzydko…” I jeszcze: „Pani diagnoza była słuszna, ja bym tę górną ósemkę wyrwała”.
Z jednej strony poczułam ulgę i już widziałam koniec swojej męczarni, z drugiej, jak zwykle, zaczęło mi się robić słabo. Nie chodzi o dentystę. Nie chodzi nawet o ból – w końcu nie żyjemy w średniowieczu, a znieczulenia DZIAŁAJĄ. Nie lubię widoku krwi, ale to też nie to. Tak samo się czułam, gdy zdejmowano mi opatrunek po operacji przegrody nosowej (nie było krwi, nie bolało) i gdy usuwano mi guza piersi w znieczuleniu miejscowym (tu akurat znieczulanie nie do końca zadziałało… ale krwi nie widziałam). Świadomość, że ktoś coś robi na moim organizmie, a ja nie do końca wiem, co się ze mną dzieje. Ktoś zagląda w moje ciało albo mi kawałek tego ciała zabiera. Zaczynam mieć mroczki przed oczyma, oblewam się zimnym potem, staram się oddychać głęboko, co prowadzi jedynie do tego, że się hiperwentyluję…
Usuwanie zęba trwało 3 minuty, a dochodziłam do siebie przez pół godziny. Parę razy wracałam na fotel, a doktor opuszczała oparcie i pozwalała mi zwisać głową w dół.Dobra wiadomość była taka, że jako dietę po zabiegu zaproponowała mi lody! Gdy wróciłam do domu nałożyłam sobie porcję czekoladowych i cafe latte do ogromnej miski. Miałam zamiar jeszcze popracować, ale uznałam, że po weekendzie spędzonym przed komputerem należy mi się trochę wytchnienia i mogę poczytać jakąś babską prozę.
P., który aktualnie włóczy się gdzieś po Rugii, uznał, że jestem dzielna. Czasem denerwuje mnie, gdy mówi do mnie w taki sposób. Pewnie nie miał tego na myśli – na pewno nie miał tego na myśli… Nie wiem więc czemu czuję się jak jego podwładna. Pochwalona za dobre wypełnienie zadania. Powiedział, żebym dzwoniła, gdyby coś się działo nie tak. To miłe. Ale wszystko jest ok. Jeszcze połykam krew, która sączy się z rany, mam jednak nadzieję, że nie stanę się wampirem. Jak by co, to go uprzedzę…
A teraz chyba powrócę do prezentacji. Pozostał mi jeden slajd. Wstawiłam pranie, podejrzałam, jak kończy się książka, która towarzyszyła mi przy lodach, popisałam… Kończą mi się wymówki. Mogłabym jeszcze zrobić porządek w torebce, ale aż tak zdeterminowana nie jestem, chociaż w torebce mam NIEWIARYGODNY bałagan i codziennie rano, dorzucając do niej kolejne NAPRAWDĘ POTRZEBNE rzeczy, obiecuję sobie, że to właśnie dziś będzie ten dzień, w którym w mojej torbie znów zagości ład… Błyszczyki znajdą się w odpowiednich kieszonkach, a stare paragony w koszu. Posegreguję notatki i wizytówki, wywalę listy zakupów i papierki po cukierkach. Okaże się, że przez cały ten czas miałam kilka napoczętych opakowań gum do żucia i tic-taków. Może uda mi się odnaleźć jakiś świstek z adresem lub telefonem, którego bezskutecznie szukałam kilka dni wcześniej. Codziennie to sobie obiecuję… Dlatego zawsze noszę tak duże torby. Bo pod koniec dnia zawsze okazuje się, że nie, jeszcze jeden dzień na pewno wytrzymam.
Wszystkie gazety trąbi ą o końcu lata, chociaż dopiero początek sierpnia, a ja nawet jeszcze nie byłam na wakacjach…
Lubię miasto latem, kiedy ulice się wyludniają. Okoliczne lasy i parki przyjmują mieszczuchów spragnionych kontaktu z naturą, a ja mam miasto dla siebie. Lubię nagrzane mury domów i ulice oddające wieczorem ciepło.
Dziś rano pojechałam rowerem do lekarza w Mariotcie. Obudziłam się z bólem gardła, ucha i połowy szczęki. Bolało od przedwczoraj, ale dziś stwierdziłam, że mam dość. Wyrzyna mi się górna lewa ósemka. Na początku myślałam, że dolna, bo tam mnie boli bardziej, ale to by znaczyło, że to już piąta ósemka, którą mój organizm postanowił z siebie wydać – to chyba niemożliwe… Dolną usunięto mi ładnych kilka lat temu podczas wakacji na Korsyce. Pamiętam te katusze i wcale nie nastraja mnie to optymistycznie, zwłaszcza w kontekście zaczynającego się za tydzień mojego URLOPU… Jestem zdeterminowana, aby jutro dostać się do dentysty. Niech wyrywa i górną ósemkę – po co mi zęby prawie przy gardle? Poza tym górna wbija się w dolne dziąsło i stąd ten ból.
Wyszłam z apteki z reklamówką leków – przede mną siedmiodniowa kuracja antybiotykowa. Gdyby nie fakt, że jak jestem głodna to od razu robię się zła, może bym i mogła się cieszyć z faktu, że mam szansę schudnąć i lepiej wyglądać w kostiumie kąpielowym… natychmiast jednak zaczęłam fantazjować o jakichś miękkich i wysokokalorycznych rzeczach, których nie trzeba za dużo gryźć. Lody cafe latte...?

sobota, 8 sierpnia 2009

godzina 13.27

g. 13.27
udalo mi się:
1. Zjeść śniadanie złożone z 2 kanapek z szynką i jednej ze śledziem
2. Przeczytać „Kulturę” (trudno mi sobie wyobrazić sobotni poranek bez tego dodatku…)
3. Upiec ciasto drożdżowe z brzoskwiniami
4. Uprać ręczniki i odkryć, że skończył się płyn do płukania
5. Zafarbować odrosty i przyciemnić wreszcie kolor włosów
6. Porozmawiać z P.
7. Nie dodzwonić się do P. celem usłyszenia, gdzie schował moją rękawicę do masażu
8. Znaleźć moją rękawicę do masażu po półgodzinnych szeroko zakrojonych poszukiwaniach
9. Wymasować sobie plecy w/w rękawicą
10. Przełożyć dzisiejsze spotkanie na wniosek MM na jutro
11. Porozmawiać z MK – ona jednak wolała się spotkać dziś
12. Umówić się na jutro z AK (jak ja to zrobię…?)
13. Porozmawiać z mamą
14. Podlać kwiatki
15. Wysłuchać: płyty Hey Unplugged – 1 x, płyty Beth Gibbons – 2 x
Wstałam o godzinie 8.00 i mam poczucie, że jak na 5,5 godziny to mało mi się udało… To jakaś obsesja? Naprawdę czas przecieka mi przez palce czy tylko nie mam coraz większe wymagania i za dużo planów?
Ślęczenie nad prezentacją odkładam jednak na wieczór. Teraz pojadę rowerem do
Trafficu…

A teraz historia rękawicy: kupiłam ją dwa dni temu z mocnym postanowieniem, że będę jej regularnie używać, aby moje ciało stało się gładkie i ponętne… Rękawica była zapakowana w folię z napisem „rękawica do masażu Syrena”… Dziś miała być inauguracja. Zaczęły się poszukiwania. Zakupy rozpakowywał P. Inne kosmetyki znalazły się w łazience, rękawica - nie. Przepatrzyłam wszystkie szuflady i szafki – nic. Pomyślałam o schowku w kuchni – może schował je do ścierek. Jednak nie. Może do ręczników kuchennych. Też pudło. Potem przypomniało mi się, że kilka dni temu widzieliśmy podobną rękawicę do mycia warzyw. W innym kolorze i grubszą, ale jednak w kształcie rękawicy… Bingo. Była pod zlewem. Czy myślał, że będę chciała masować ziemniaki…?

PS Okazało się, że P. nie skojarzył mojej rękawicy do masażu z rękawicą do czyszczenia warzyw. Po prostu, chropowata powierzchnia przypomniała my o naszym zmywaku do naczyń. Hm. A ja się tym masuję.

piątek, 7 sierpnia 2009

do łóżka z laptopem

Dziś poszłam do łóżka z laptopem. Chyba jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło. Powoli tracę umiar: 9 godzin lub więcej w pracy, a potem w domu. Oczy pieką mnie już od samego rana.
P. wyjechał na rejs z klientami, wróci dopiero w środę. Przede mną weekend w Warszawie. Hurra. Może to nienormalne, aby się cieszyć z tego, że letnie wolne dni będę spędzać w domu, ale ja już zatęskniłam za spokojnym sobotnim przedpołudniem. I trochę się cieszę, że pobędę sama. Niedobrze? Nieładnie...? Do południa będę chodzić w pidżamie, nie mogąc się zdecydować co zjeść na śniadanie i jak to zrobić, żeby potem było jak najmniej sprzątania. Będę marzyć o kawie, którą mogłabym zabrać do łóżka, ale będę dzielna i powstrzymam się. Będę się przyglądać temu, jak czas przecieka mi przez palce i o, matko, już czternasta. Potem zdecyduję się wreszcie zafarbować odrosty. Potem popadnę w panikę, bo przecież mam tyle w ten weekend do zrobienia: maile, raporty, prezentacja… A chciałabym jeszcze spędzić kilka godzin w księgarni , kupić sobie kostium kąpielowy, zrobić paznokcie. No i zastanowię się wreszcie, czy tęsknię za P. i za jego marudzeniem.
Wszyscy bardziej niż ja zdają się bardziej przejmować tym, że zostaję na 5 dni sama. Dziś rano zadzwonił nie-teść i zaproponował, żebym przyjechała do Katowic (w myśl zasady: ufaj i kontroluj – F. Dzierżyński…). P. pakujac się zapytał, czy będzie mi smutno. "Chyba nie bardzo". "Jak to? Przecież mi będzie smutno, że wyjeżdżam od Ciebie…"
No, tak.