poniedziałek, 10 sierpnia 2009

ręka do góry, kto zasłabł na fotelu dentystycznym i nie lubi robić porządku w torebce...

Ktoś, kto lubi jeść, naprawdę cierpi, gdy od rana miał w ustach tylko jeden, (przeterminowany…) jogurt, znaleziony gdzieś w czeluściach lodówki w pracy. Nie byłam jednak w stanie domknąć szczęki, co skutecznie pacyfikowało mój głód. Udało mi się umówić do dentysty na 16.30. Poszłam, opowiedziałam jej swoją historię, a ona zajrzała mi do buzi, pokręciła głową i powiedziała: „Ojej, jak brzydko…” I jeszcze: „Pani diagnoza była słuszna, ja bym tę górną ósemkę wyrwała”.
Z jednej strony poczułam ulgę i już widziałam koniec swojej męczarni, z drugiej, jak zwykle, zaczęło mi się robić słabo. Nie chodzi o dentystę. Nie chodzi nawet o ból – w końcu nie żyjemy w średniowieczu, a znieczulenia DZIAŁAJĄ. Nie lubię widoku krwi, ale to też nie to. Tak samo się czułam, gdy zdejmowano mi opatrunek po operacji przegrody nosowej (nie było krwi, nie bolało) i gdy usuwano mi guza piersi w znieczuleniu miejscowym (tu akurat znieczulanie nie do końca zadziałało… ale krwi nie widziałam). Świadomość, że ktoś coś robi na moim organizmie, a ja nie do końca wiem, co się ze mną dzieje. Ktoś zagląda w moje ciało albo mi kawałek tego ciała zabiera. Zaczynam mieć mroczki przed oczyma, oblewam się zimnym potem, staram się oddychać głęboko, co prowadzi jedynie do tego, że się hiperwentyluję…
Usuwanie zęba trwało 3 minuty, a dochodziłam do siebie przez pół godziny. Parę razy wracałam na fotel, a doktor opuszczała oparcie i pozwalała mi zwisać głową w dół.Dobra wiadomość była taka, że jako dietę po zabiegu zaproponowała mi lody! Gdy wróciłam do domu nałożyłam sobie porcję czekoladowych i cafe latte do ogromnej miski. Miałam zamiar jeszcze popracować, ale uznałam, że po weekendzie spędzonym przed komputerem należy mi się trochę wytchnienia i mogę poczytać jakąś babską prozę.
P., który aktualnie włóczy się gdzieś po Rugii, uznał, że jestem dzielna. Czasem denerwuje mnie, gdy mówi do mnie w taki sposób. Pewnie nie miał tego na myśli – na pewno nie miał tego na myśli… Nie wiem więc czemu czuję się jak jego podwładna. Pochwalona za dobre wypełnienie zadania. Powiedział, żebym dzwoniła, gdyby coś się działo nie tak. To miłe. Ale wszystko jest ok. Jeszcze połykam krew, która sączy się z rany, mam jednak nadzieję, że nie stanę się wampirem. Jak by co, to go uprzedzę…
A teraz chyba powrócę do prezentacji. Pozostał mi jeden slajd. Wstawiłam pranie, podejrzałam, jak kończy się książka, która towarzyszyła mi przy lodach, popisałam… Kończą mi się wymówki. Mogłabym jeszcze zrobić porządek w torebce, ale aż tak zdeterminowana nie jestem, chociaż w torebce mam NIEWIARYGODNY bałagan i codziennie rano, dorzucając do niej kolejne NAPRAWDĘ POTRZEBNE rzeczy, obiecuję sobie, że to właśnie dziś będzie ten dzień, w którym w mojej torbie znów zagości ład… Błyszczyki znajdą się w odpowiednich kieszonkach, a stare paragony w koszu. Posegreguję notatki i wizytówki, wywalę listy zakupów i papierki po cukierkach. Okaże się, że przez cały ten czas miałam kilka napoczętych opakowań gum do żucia i tic-taków. Może uda mi się odnaleźć jakiś świstek z adresem lub telefonem, którego bezskutecznie szukałam kilka dni wcześniej. Codziennie to sobie obiecuję… Dlatego zawsze noszę tak duże torby. Bo pod koniec dnia zawsze okazuje się, że nie, jeszcze jeden dzień na pewno wytrzymam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz