czwartek, 13 stycznia 2011

obrazki z przeszłości

Czasem zapach wywołuje we mnie wspomnienie jakiegoś stanu z przeszłości. Jeśli są to dobre perfumy, to najpewniej pojawi mi się przed oczyma obraz mnie samej sprzed 7 lat i moich początków w Warszawie. Nie, to nie ja ich używałam. Nie tędy idzie to skojarzenie… Żeby się utrzymać i móc studiować podyplomowo, pracowałam w kasynie – przez całą noc na szpilkach, w mocnym makijażu, za stołem do Black Jacka lub ruletki. Rano szłam na zajęcia. I najczęściej przysypiałam na wykładach. Marzyłam o tym, żeby spokojnie się uczyć i nie musieć tam pracować. Ale potrzebowałam pieniędzy. Patrzyłam na zadbane, pachnące drogimi perfumami kobiety i myślałam, że kiedyś będę taka jak one. Tymczasem wracałam do skromnego wynajętego pokoju przesiąknięta zapachem zmęczenia, papierosów i wielkich przegranych. Bo w kasynie wielkie wygrane zdarzały się niezwykle rzadko. Zapach dobrych perfum był jak obietnica lepszego życia, które też mnie czeka. Jeśli jeszcze trochę wytrzymam.


Nie było mnie wtedy stać na dobre ciuchy, buty; jeśli kupowałam sobie książkę, to musiał to być bardzo przemyślany zakup. Kiedyś poszłam z koleżankami do Galerii Mokotów. Ludzie tam wydawali mi się lepszymi, katalogowymi wersjami samych siebie. Chciałam móc wyjść stamtąd z pełnymi fajnych rzeczy. Małe marzenia dziecka kryzysu.

Czasem mi się to przypomina. Jest to mieszanina wrażeń i obrazów – ja w brzydkim brązowym puchowym płaszczu na przystanku tramwajowym wieczorem, czerwony błyszczyk do ust, bolące nogi, piasek pod powiekami, pokoik w zakaraluszonym bloku z widokiem na Powązki, potem kawalerka na Ursynowie, jazda metrem i zasypianie z głową opartą o szybę – wszystko ożywa za sprawą zapachu. Wtedy to „lepsze życie” było jakąś zmitologizowaną krainą, do której desperacko chciałam uciec. A chodziło w gruncie rzeczy o to, żeby mieć dobrą pracę, móc się spotkać o normalnej porze z przyjaciółmi, mieć na książki, kino, fajny ciuch, byś wyspanym. Może to dziwne, ale czasem tęsknię za tym pragnieniem, właśnie dlatego, że było takie nieskomplikowane. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że nie było trudno to wszystko osiągnąć, chociaż wtedy to były Himalaje.

Wczoraj dostałam informację, że to, co robię w pracy jest doceniane – zmienia się klasyfikacja mojego stanowiska. Poszłam to „uczcić” do Galerii Mokotów – kupiłam sobie dwie pary butów, dwa kremy, dwa paski. I jeszcze łyżwy. Wyszłam obładowana torbami.

Ale Himalaje są już gdzie indziej…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz