środa, 10 sierpnia 2011

a było tak...



To zdjęcie udało mi się zrobić tylko dlatego, że nastąpiła chwilowa przerwa w deszczu i mogłam wyciągnąć aparat. Widać na nim zejście z Połoniny Caryńskiej. Połonina jest naprawdę piękna, ale P. twierdzi, że choć był tam wiele razy, to tylko raz nie padało... Szliśmy więc w ścianie deszczu. Jedynym elementem mojej garderoby, który nie przemókł, była kurtka z gore texu. Buty trzymały się do pewnego momentu, ale potem zaczęły nabierać wody i od połowy trasy z każdym krokiem czułam jakbym stąpała po nasączonej gąbce. Ale i tak byłam w niezłej sytuacji. Miałam podeszwy :) Zasłużone buty górskie P. odmówiły posłuszeństwa jeszcze w drodze na górę. Najpierw zaczęła odchodzić podeszwa z prawego. Próbowaliśmy ją reanimować - wyciągnęłam sznurek ze spodni i obwiązaliśmy buta. Niestety, na niewiele się to zdało. Podeszwę trzeba było oderwać. Potem zaczęła odchodzić lewa. Buty już po zejściu wyglądały tak:

Schodzenie bez podeszwy w takim błocie nie jest łatwe. P. straszył mnie, że jeśli odleci mu druga, będę go musiała znieść... Ha ha ha...
Udało mi się przejechać na linie nad Jeziorem Solińskim. Uczucie fajne. Najtrudniejszy jest pierwszy krok, kiedy trzeba zejść z platformy w przepaść. Wiedziałam, że podtrzymuje mnie lina, ale irracjonalny strach był silniejszy. Chwilę to trwało, zanim przesunęłam się o te kilkadziesiąt centymetrów.

A ponieważ padało i buty górskie P. trafiły do kosza w Ustrzykach Górnych, zaś moje jakoś nie chciały doschnąć, bardzo chętne spędzałam czas w taki oto sposób...

1 komentarz:

  1. Szkoda,że pogoda Wam nie dopisała,ale za to macie co wspominać :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń