wtorek, 2 listopada 2010

To była długa przerwa.

Już jest jesień. I jest dobrze. Jesienią zawsze dzieją się dobre rzeczy. Wraz z nadejściem listopada wstępuje we mnie nowa energia… Gdy wcześniej zapada zmrok i inni najchętniej zapadliby w zimową drzemkę, ja zaczynam odczuwać przedziwne ożywienie, jakby nagle wyostrzały mi się zmysły.
Mam wiele osobistych powodów, aby lubić tę porę. Np. moje urodziny. Czasami 22 listopada padał już śnieg i było magicznie. Wszystkie moje ważne związki zaczynały się jesienią lub zimą. Rok temu (rok i jeden dzień) P. oświadczył mi się, a oświadczyny zostały przyjęte. 25 września 2010 powiedzieliśmy sobie „tak”. Wczoraj urodził się Igorek – syn naszych przyjaciół, Anetki i Łukaszka.
Za nami szaleńczo pracowite lato. Przygotowania do ślubu, remont pewnego mieszkania, no i regularne obowiązki zawodowe. Nie wiem, jak nam się to wszystko udało. Na nogach trzymała nas tylko przedślubna adrenalina. Potem pojechaliśmy w podróż do USA. Odpoczynek polegał na tym, że w ciągu dwóch tygodni i dwóch dni (z czego 5 spędziliśmy w NY) zrobiliśmy 3500 mil. Z Nowego Jorku pojechaliśmy wynajętym samochodem na Florydę zahaczając po drodze o kilka interesujących miejsc. Ciągle w drodze, zajęci obmyślaniem trasy, szukaniem sensownych knajp, planowaniem noclegu, uwalnialiśmy swoje myśli od tego, co zostało w domu, w pracy. I udało nam się naprawdę odpocząć.
A teraz jesteśmy już z powrotem w domu, w Warszawie… I zaczynamy się zastanawiać, co zrobić z wolnym czasem. W zeszłym tygodniu np. P. poszedł na koncert w środku tygodnia, a ja do kina… A w sobotę poszliśmy razem do kina. Czytamy dużo książek. W międzyczasie (dziwnym zbiegiem okoliczności dzień po mistrzostwach!!!) zepsuł nam się projektor i już nie możemy oglądać telewizji. Mamy więc jeszcze więcej czasu. I tak jest dobrze.
(Gdy piszę te słowa odczuwam dziwny, wręcz zabobonny lęk, jakbym mogła zwerbalizowaniem zniszczyć ten fajny stan. Ale z drugiej strony chcę mieć odwagę powiedzieć, że jest dobrze – przyznać, że coś wychodzi, a jednocześnie ustawiać sobie wyżej poprzeczkę. A właśnie – zabobon. W zeszłym tygodniu miałam stłuczkę – poważniejszą, bo brało w niej udział 5 samochodów. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Dzień wcześniej wysłałam ludziom z którymi współpracuję informację o zmianie nazwiska i dwa zdjęcia ze ślubu. Koleżanka z Rosji, gdy dowiedziała się o wypadku, napisała natychmiast – Nie pokazuj swoich zdjęć ludziom. Ktoś był zazdrosny.)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz