niedziela, 28 listopada 2010

Warszawa - Łódź - Mierzęcin - Świnoujście - Warszawa

Taką zrobiliśmy trasę podczas naszego przedłużonego weekendu. W środę wieczorem pojechaliśmy do Łodzi. Przespaliśmy się u Mamy, kot Józka wskoczył nam do łóżka i trochę pomruczał - zawsze się zakładamy: przyjdzie czy nie przyjdzie. Rano w czwartek ruszyliśmy do Mierzęcina. Zatrzymywaliśmy się po drodze parę razy - a to żeby kupić Przemkowi trymer do brody, bo poprzedni akurat się zepsuł, a to, żeby napiś się kawy i zjeść bigos (to ja) albo kupić wino na wieczór (nie wypiłam i Przemek przywiezie je jutro do Warszawy). Gdy dotraliśmy zarządziłam wymarsz na spacer, aby złapać jeszcze ostatki dnia. Poszliśmy pod las - moje nowiusieńkie czarne gumiaki (prezent od Teściów na urodziny - sama wybrałam) spisały się pierwszorządnie. Mogłam taplać się w błocie i wchodzić w największe kałuże. Mąż musiał uważać...  A w parku było naprawdę magicznie.
Po powrocie miał dla mnie niespodziankę. Szampana. To była druga miesięcznica naszego ślubu. Pierwszego szampana, Dom Perignion 2005, dzień po ślubie włożyliśmy do zamrażarki i zapomnieliśmy o nim (!!!) następnego dnia wyciągaliśmy okruchy szkła i szampański lód... Tym razem szampan schłodził się w bagażniku w drodze do Mierzęcina. Korek z impetem gruchnął mnie w czoło - postanowiliśmy, że to na szczęście.
W nocy zaczęła się prawdziwa zima. Skrzypiący śnieg, mróz i te wszystkie inne atrybuty. Niby należało się jej spodziewać, ale mimo wszystko byłam odrobinę zaskoczona, jakbym w głębi duszy miała nadzieję, że zaraz będzie wiosna (dzień wcześniej mijaliśmy zielone pola i naprawdę trudno było uwierzyć, że to już koniec listopada). Ale znowu spacer. Gruchotałam śmiało swoimi kaloszami wszyskie zamarznięte kałuże, a mój mąż mówił złośliwie, że pod nim lód nie pęka, więc to najwyraźniej ja przybrałam na wadze - nie on. Wierutne kłamstwo.
Po spacerze nadszedł czas na niespodziankę numer dwa, która właściwie przestała być niespodzianką dzień wcześniej, kiedy wyprosiłam wyjawienie, o co chodzi. Masaż całego ciała... Olejki, łagodna muzyka, subtelne zapachy. W mierzęcińskim pałacu zrobiono genialne spa. Po masażu sauna, inhalacje, jacuzzi, basen...
Nie mam wątpliwości, że mój mąż jest najfajniejszy na świecie. Z wdzięczności za ten piękny weekend dziś po powrocie wyprałam mu wszystkie czarne skarpetki w pralce automatycznej i rozwiesiłam, chociaż nienawidzę tego robić :)
W sobotę pojechaliśmy do Świnoujścia. Po ulokowaniu się w pustym mieszkaniu znajomego, jak każda porządna rodzina w weekend pojechaliśmy na zakupy. Do Niemiec. Po kawę. Kawę Illy, którą tam można kupić znacznie taniej. Najwyraźniej jednak w NRD kawy Illy się nie pija, bo wizyta w 5 (!) marketach zakończyła się kupnem Lavazzy i jakichś ciasteczek.
Przemek pokazywał mi jakieś niemieckie miasteczko, którego nazwy już nie pamiętam. Piękne, czyste, dobrze zorganizowane niemieckie miasteczko. Wszystko poukładane równiutko, chodniki proste, itd. Jemu to się bardzo podoba, a mnie to wcale nie zachwyca. Ponowił próbę zachwycenia następnego dnia, w Ahlbecku, ale ze mną to samo - co poradzę, że jak jestem w takich miejscach, to czuję, że uchodzi ze mnie życie? I od razu przypomina mi się "Czarodziejska Góra"...
Ale zanim dotarliśmy do tego uporządkowanego Ahlbecku wybraliśmy się na kilkugodzinny spacer po plaży, podczas którego zaliczyłam pierwszą tej zimy wywrotkę - nie na lodzie, a na śliskim, porośniętym mchem betonie. Mój Mąż  myślał, że to jakiś facet wywinął orła i dopiero po chwili zorientował się, że to jego żona, która próbowała sprawdzić, czy jest naprawdę ślisko... Nadgrstek czuję do tej pory.
Wracałam samolotem (droższy od pociągu o 50 zł), P. przyjedzie jutro i trochę się martwię, bo ma bardzo padać... Kontrola na lotnisku w Szczecinie była bardzo skrupulatna. Dokumenty musiałam pokazywać ze 3 razy, a przed przejściem przez bramkę kazano mi ściągnąć moje gumiaki (nie jest to takie proste, zwłaszcza gdy ma się grubą skarpetę i chce wypaść elegancko, mimo okoliczności... muszę dodać że gumiaki są tylowo dopasowane i wkładanie też nie bywa najprostsze...). Potem pani strażniczka dokładnie sprawdzała czy nie ukryłam niczego w rękawie ani nogawce. Gdy tuż przed wejściem na pokład zobaczyłam znanego polityka Janusza P. myślałam, że odkryłam powód tak dokładnej kontroli, ale Przemek wyprowadził mnie z błędu - na lotnisku w Szczecinie tak jest zawsze...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz